WWW.ARARATTREK.PL

Wyprawy na Ararat… i nie tylko!


Asia i Musa – artykuł o nas z onetu.pl

Asia i Musa Saltik – polsko-kurdyjskie małżeństwo spod Araratu do Warszawy – Artykuł autorstwa Moniki Witkowskiej na onet.pl

Czy w Tur­cji ob­cho­dzi się Dzień Ko­biet? – pytam Musę, przy­stoj­ne­go Kurda, który od ponad 4 lat jest mężem Asi. Odpowiedź jest krót­ka: w Tur­cji tak, u Kur­dów – nie. Tyle że Musa miesz­ka teraz w Pol­sce, więc na­szych zwy­cza­jów jak najbardziej się trzy­ma.

Asię i Musę Sal­ti­ków po­zna­ję nie w Pol­sce, ale we wschod­niej Tur­cji, a do­kład­niej na zbo­czach po­kry­te­go śnież­ną ko­pu­łą Ara­ra­tu. Wła­śnie tam, u stóp wzno­szą­cej się na ponad 5 tys. me­trów bi­blij­nej góry (uważa się, że to na niej znaj­du­ją się szcząt­ki Arki Noego), w let­nie mie­sią­ce wy­pa­sa licz­ne stado owiec ro­dzi­na Musy. Ro­dzin­ną „re­zy­den­cją” staje się wów­czas no­madz­ki na­miot, zro­bio­ny z owczej wełny. Wodę trze­ba przy­no­sić z po­bli­skie­go stru­mie­nia, elek­trycz­no­ści brak, śpi się po­ko­tem na ma­te­ra­cach roz­kła­da­nych na kle­pi­sku.

Esmer, Dila, Musa

Tra­fiam na nich przy­pad­ko­wo. Jadę wspi­nać się na Ararat, kiedy do sa­mo­cho­du, który mnie pod­wo­zi na szlak wsia­da sympa­tycz­ny Kurd. W czap­ce z orzeł­kiem i na­pi­sem „Polska”! Nie­dłu­go potem do­sia­da się jesz­cze drob­niut­ka blon­dyn­ka i zaczy­na­ją roz­mo­wę – po pol­sku z an­giel­ski­mi wstawkami. Nie kryję za­sko­cze­nia, które zresz­tą jest obo­pól­ne – oni też nie spo­dzie­wa­li się, że spo­tka­ją sa­mot­nie podróżują­cą Polkę. Razem z Asią i Musą jest jesz­cze ich có­recz­ka, mała Dila. – Jej imię po kur­dyj­sku zna­czy „moje serce”, czyli w do­my­śle – „ta, co skra­dła moje serce” – czule wpa­trzo­ny w dziec­ko wy­ja­śnia Musa (no­ta­be­ne jego imię to mu­zuł­mań­ska wer­sja Moj­że­sza). Do­pie­ro co przy­le­cie­li z Pol­ski, bo ich życie po­dzie­lo­ne jest mię­dzy dwa kraje. 8 mie­się­cy spę­dza­ją w Pol­sce, po­zo­sta­łe w Tur­cji. –Cie­szysz się że teraz bę­dziesz z te­ścio­wą? – tro­chę pro­wo­ka­cyj­nie pytam Asię. – Cie­szę! – od­po­wia­da, i to naj­zu­peł­niej szcze­rze. Wkrót­ce potem je­stem świad­kiem, jak owinię­ta w chu­s­tę ko­bie­ci­na ści­ska Asię ni­czym naj­uko­chań­szą córkę, a na punk­cie Dili – nie­mal sza­le­je. Z na­mio­tu wy­bie­ga zaraz Fatma – bra­to­wa Musy. – Esmer, Esmer! – krzy­czy z ra­do­ścią i też rzuca się na Asię. – Esmer to moje kur­dyj­skie imię – rzuca mi do ucha Asia. – Kiedy się po­zna­wa­li­śmy, Musa cią­gle pusz­czał mi pio­sen­kę jed­ne­go z kur­dyj­skich wy­ko­naw­ców, w któ­rej były takie słowa: „Esmer, jakie masz pięk­ne imię, jakie pięk­ne włosy i brwi”. No i zo­sta­łam Esmer… – śmie­je się.

Uczu­cie bez gra­nic

Na­stęp­ne trzy dni spę­dzam na wspi­nacz­ce, ale po zdo­by­ciu szczy­tu pla­nu­ję zej­ście tak, żeby prze­no­co­wać w na­mio­cie rodzi­ny Musy. Razem ze mną jest jesz­cze po­zna­ny po dro­dze Ja­poń­czyk, któ­re­mu też po­do­ba się ten po­mysł, ale kiedy przy her­ba­cie, za­uwa­ża wa­la­ją­cy się na pod­ło­dze na­mio­tu ob­cię­ty ba­ra­ni łeb, re­zy­gnu­je. – Wiesz, pójdę roz­sta­wić swój na­miot – mówi i szyb­ko znika. Ja na­to­miast je­stem za­chwy­co­na. Może nie tyle ob­cię­tym łbem, co kur­dyj­ską go­ścin­no­ścią. Kiedy Musa strzy­że ba­ra­ny (nor­mal­nie latem pra­cu­je na Ara­ra­cie jako prze­wod­nik, ale kiedy ma chwi­lo­wą prze­rwę mię­dzy gru­pa­mi, poma­ga ro­dzi­nie), a jego mama doi owce, Asia opo­wia­da, jak po­zna­ła Musę. – To było ponad 6 lat temu. Przy­je­cha­łam do Tur­cji ze zna­jo­my­mi. Wła­ści­wie nawet nie­spe­cjal­nie chcia­łam spę­dzić tu wa­ka­cje, a i Turcy nie ko­ja­rzy­li mi się naj­le­piej. Podczas gdy więk­szość ekipy zwie­dza­ła bar­dziej cy­wi­li­zo­wa­ną za­chod­nią Tur­cję, ja z ko­le­gą po­sta­no­wi­li­śmy po­je­chać dalej na wschód i zdo­by­wać Ara­rat – za­czy­na. – Jako prze­wod­ni­ka do­sta­li­śmy Musę – nie po­wiem, od razu wpadł mi w oko, choć tego nie oka­zy­wa­łam. Szczy­tu nie zdo­by­li­śmy – był paź­dzier­nik, spadł śnieg, wa­run­ki zro­bi­ły się zbyt trud­ne. Do­szli­śmy na wy­so­kość 4700 m, ale byłam zbyt słaba. Opie­kuń­czy Musa co chwi­la roz­grze­wał mi stopy, po­da­wał coś do zje­dze­nia, w końcu spro­wa­dził w dół. Już wtedy, wła­śnie tą tro­skli­wo­ścią spra­wił, że za­iskrzy­ło – cie­pło opo­wia­da Asia. Wy­mie­ni­li ad­re­sy, Asia wró­ci­ła do Pol­ski. Mieli stały kon­takt przez Skype’a, zna­jo­mość umac­nia­ła się, ale Polka miała mie­sza­ne uczu­cia. – Cięż­ko mi było wy­obra­zić życie z Tur­kiem, wła­ści­wie Kur­dem, na do­da­tek mu­zuł­ma­ni­nem. Za radą ko­le­żan­ki przy­je­cha­łam do Tur­cji po­now­nie. Pra­co­wa­łam wów­czas jako księ­go­wa, ale mia­łam na Nowy Rok kilka wol­nych dni. Mia­łam je­chać ze zna­jo­my­mi w góry, a tym­cza­sem ku­pi­łam bilet na sa­mo­lot i przy­le­cia­łam do Stam­bu­łu. Musa pra­co­wał wtedy gdzieś na bu­do­wie pod Stam­bu­łem. Oczy­wi­ście przy­je­chał, by się ze mną spo­tkać – wspo­mi­na. – Tro­chę się wtedy ukry­wa­li­śmy. Ujaw­ni­li­śmy się dopie­ro latem, kiedy znowu przy­je­cha­łam pod Ara­rat. Ro­dzi­na Musy pew­nie li­czy­ła, że mu przej­dzie i znaj­dzie sobie miej­sco­wą dziew­czy­nę, ale w końcu po­go­dzi­li się, że nasze uczu­cia są już tak po­waż­ne. Nawet Musa był zdzi­wio­ny, że tata jest taki otwar­ty, chęt­ny za­ła­twiać nam ślub, choć my chcie­li­śmy żeby ślub był w Pol­sce. Pro­blem sta­no­wi­ła wiza – nie za­wsze ją przy­zna­ją, więc osta­tecz­nie po­bra­li się w Tur­cji. Usta­li­li datę na po­ło­wę paź­dzier­ni­ka, do­kład­nie w rocz­ni­cę po­zna­nia. Najpierw tu­tej­szy ślub cy­wil­ny, potem dzień prze­rwy i we­se­le. Oczy­wi­ście tra­dy­cyj­ne, kur­dyj­skie, takie na któ­rym niby wszy­scy są razem, ale ko­bie­ty tań­czą od­dziel­nie. Tylko jeśli jest się ro­dzi­ną, męż­czy­zna może za­tań­czyć z ko­bie­tą. Pytam czy zro­bi­ła ja­kieś gafy. – Pew­nie że tak! – wspo­mi­na Aśka. – Za­uwa­ży­łam, że oni przy tań­cach są jacyś tacy po­waż­ni, ale ja nie – tu uśmie­cham się do tego, tam do in­ne­go, a tym­cza­sem Musa do mnie mruga, żebym była po­waż­na. Za­sko­cze­niem było to, że w pew­nym mo­men­cie za­bra­li Musę i ogo­li­li – to takie sym­bo­licz­ne przy­go­to­wa­nie do czy­sto­ści mał­żeń­skiej. Mi z kolei na­ło­żo­no czer­wo­ną chu­s­tę i wy­pro­wa­dzo­no do po­ko­ju, gdzie ko­bie­ty zro­bi­ły mi na rę­kach tra­dy­cyj­ny ta­tu­aż z henny… Nie mogę się po­wstrzy­mać od py­ta­nia, jak przy­ję­ła Musę ro­dzi­na Asi. Asia jest szcze­ra: – Na po­cząt­ku też tro­chę z re­zer­wą… Ale kiedy dwa mie­sią­ce po ślu­bie mój mąż do­stał w końcu wizę i przy­je­chał do Pol­ski, szyb­ko go po­lu­bi­li – do­da­je.

Będę pie­kar­ni­kiem!

Spon­ta­nicz­ność uczuć to jedno, a co­dzien­ne, szare życie – co in­ne­go. Musa jest zdol­ny i pra­co­wi­ty, ale w Pol­sce o pracę nie za­wsze jest łatwo, nawet w pod­war­szaw­skim Pia­secz­nie. Atu­tem Musy była otwar­tość i chęć nauki. Za­czął od pracy w re­stau­ra­cji, gdzie był po­moc­ni­kiem ku­cha­rza, potem prze­szedł do baru z ke­ba­ba­mi, na­stęp­nie zna­jo­my za­trud­nił go w stolarni, gdzie na­uczył się robić meble. Osta­tecz­nie znowu wró­cił do re­stau­ra­cji, bo chyba tam naj­le­piej się od­naj­du­je. Asia przez pe­wien czas pra­co­wa­ła jesz­cze na eta­cie, ale po tym jak na świat przy­szła Dila, po­sta­no­wi­li roz­krę­cić wła­sną firmę, łączą­cą ich wspól­ne kon­tak­ty i umie­jęt­no­ści. W ten spo­sób po­wsta­ła firma Ara­rat Trek (www.​ararattrek.​pl) or­ga­ni­zu­ją­ca wy­jaz­dy do wschod­niej Tur­cji i tre­kin­gi gór­skie, m.​in. na Ara­rat. Jako prze­wod­nik pro­wa­dzi je Musa (ewen­tu­al­nie jego bracia), Asia ko­or­dy­nu­je wszyst­ko for­mal­nie i lo­gi­stycz­nie. W ten spo­sób mogą do­brze wy­ko­rzy­stać za­rów­no czas po­by­tu w Pol­sce, jak i let­nie wy­jaz­dy do Tur­cji. W prze­rwach mię­dzy pracą sta­ra­ją się zna­leźć czas na po­zna­wa­nie oby­dwu kra­jów. Naj­bar­dziej lubią ro­we­ry – jakiś czas temu zjeź­dzi­li Jurę Kra­kow­sko-Czę­sto­chow­ską, ale chęt­nie też wę­dru­ją po gó­rach – jedno z ple­ca­kiem, dru­gie z małą Dilą w no­si­deł­ku. Jakby na po­twier­dze­nie swo­ich słów po­ka­zu­ją zdję­cia z Ka­pa­do­cji i Kar­ko­no­szy. W mię­dzy­cza­sie Musa na­uczył się mówić po pol­sku. To, że tro­chę jesz­cze ka­le­czy nasz język, tylko do­da­je mu uroku. – Kiedy zmie­niał pracę, przy­szedł do domu i po­chwa­lił się, że bę­dzie… pie­kar­ni­kiem! Cho­dzi­ło mu o to, że bę­dzie wy­pie­kał pizze – opo­wia­da Aśka. Cza­sem jed­nak pro­ble­my ję­zy­ko­we two­rzą nie­po­ro­zu­mie­nia. – Bywa, że Musa coś powie, ja to zro­zu­miem ina­czej i jest mi przy­kro. Po dwóch dniach du­sze­nia w sobie żalu, do­cie­ra do mnie, że to nie było wcale to, co my­śla­łam – mówi Asia. Naj­go­rzej jest z róż­ni­ca­mi men­tal­no­ści – w tym przy­pad­ku je­dy­na rada to to­le­ran­cja. – Naj­le­piej widać to w żar­tach. On nie za­wsze ro­zu­mie moje, ja z kolei cza­sem nie łapię jego po­czu­cia hu­mo­ru. Co się w Pol­sce Musie nie po­do­ba? Pi­ja­cy. I cza­sem jesz­cze zbyt śmia­łe stro­je dziew­czyn. A co mu się po­do­ba? Flagi? Je­stem tro­chę za­sko­czo­na, ale nie po­wiem, łech­ce to moje pa­trio­tycz­ne ego. Nie, flaki! – oka­zu­je się. Okej, drob­na róż­ni­ca, choć i tak je­stem za­sko­czo­na, bo przez na­stęp­ną mi­nu­tę Musa roz­pły­wa się w po­chwa­łach po­tra­wy, któ­rej oso­bi­ście nie zno­szę. Potem jesz­cze pod­py­tu­ję Asię, czy jako Turek i Kurd Musa ma w Pol­sce pro­ble­my. Aśka po­waż­nie­je. – Nigdy o tym nie wspo­mi­nał, ale boję się, że cza­sem ukry­wa praw­dę. W końcu widać, że jest śnia­dy, a to u nas nie każ­de­mu się po­do­ba.

Tę­sk­no­ta za se­de­sem

Spo­rym pro­ble­mem dla Asi jest w cza­sie po­by­tów w Tur­cji po­ro­zu­mie­wa­nie się. Mama Musy mówi wy­łącz­nie po kur­dyj­sku, zaś z Fatmą można do­ga­dać się po tu­rec­ku. Aśka tu­rec­kie­go już tro­chę ko­ja­rzy, więc mówi do Fatmy, a ona tłu­ma­czy mamie. Mama zresz­tą za bar­dzo skom­pli­ko­wa­nych rze­czy Asi nie mówi. Na ogół tyle, że kocha Asię, kocha Dilę i oby­dwie są cu­dow­ne. Jako – mimo wszyst­ko – gość, w obo­wiąz­kach do­mo­wych (czy ra­czej na­mio­to­wych) Asia ma ta­ry­fę ulgo­wą. Nikt nie wy­ma­ga od niej pracy, cho­ciaż czę­sto sama z sie­bie po­ma­ga przy je­dze­niu czy sprzą­ta­niu. Naj­trud­niej przy­zwy­cza­ić się do wa­run­ków hi­gie­nicz­nych. Brak kranu z wodą to pal sześć, ale to że przy na­mio­cie cho­dzi się za po­trze­bą po pro­stu „za drogę”, a w domu w Do­gu­bay­azit to­a­le­ta jest „na skocz­ka” tro­chę ją razi. I jesz­cze to, że nie używa się pa­pie­ru to­a­le­to­we­go. Do tego je­dze­nie – nie wszyst­ko to­le­ru­je. – Nie jadam ba­ra­ni­ny, ale prze­cież głu­pio od­mó­wić – mówi. Ro­dzi­na Musy jed­nak stara się jak może: – Teraz wszy­scy już wie­dzą, czego nie lubię, więc go­tu­ją dla mnie coś za­stęp­cze­go. Pytam o ubiór. Nikt jej ni­cze­go nie na­rzu­ca. Nie musi za­sła­niać twa­rzy, cho­ciaż stara się jed­nak za­miast w spodniach cho­dzić w spód­ni­cy, bo takie są tu­tej­sze zwy­cza­je. Unika rze­czy wy­zy­wa­ją­cych. – Zda­rza­ły się sy­tu­acje, kiedy coś za­kła­da­łam, po czym Musa mówił, że dla niego jest w po­rząd­ku, ale przy ro­dzin­nej star­szyź­nie wo­lał­by, żebym miała coś in­ne­go. Nie jest to jed­nak za­ka­zy­wa­nie, ra­czej dez­apro­ba­ta. Miesz­ka­nie w pa­ster­skim obo­zo­wi­sku Asia trak­tu­je jako przy­go­dę, od­po­czy­nek od co­dzien­nej war­szaw­skiej go­ni­twy i ob­cią­żeń cy­wi­li­za­cji. Gdy za­tę­sk­nią za cy­wi­li­za­cją, scho­dzą do nor­mal­ne­go miesz­ka­nia w mie­ście, po­ło­żo­nym w dole Do­gu­bay­azit. – Tam już mamy bie­żą­cą wodę, prysz­nic z cie­płą wodą, lo­dów­kę, no i in­ter­net. Tylko ten nie­szczę­sny ki­be­lek… – wzdy­cha.

Trzy córy i Ara­rat

Roz­mo­wę prze­ry­wa nam mała Dili. Ba­wi­ła się przed na­mio­tem i teraz przy­no­si mamie wy­su­szo­ne ba­ra­nie bobki. Asia ze spoko­jem tłu­ma­czy małej, że do rą­czek, a tym bar­dziej do buzi się tego nie bie­rze, ale nie jest roz­hi­ste­ry­zo­wa­ną matką, która wszyst­kie­go za­ka­zu­je. W tym cza­sie te­ścio­wa skoń­czy­ła doić owce. Dziew­czyn­ka do niej pod­bie­ga, ko­bie­ta czule ją przy­tu­la, po czym idzie po słyn­ny w ro­dzi­nie klu­czyk. To klu­czyk do spe­cjal­nej skryt­ki, gdzie mama jako głowa ro­dzi­ny chowa sło­dy­cze. Dla in­nych dzie­ci taka hojna nie jest, ale dla blon­d­wło­sej Dili za­wsze coś się znaj­dzie. Na wy­cho­wa­nie religijne dziec­ka na szczę­ście żadna z ro­dzin póki co nie na­ci­ska. – Moi ro­dzi­ce są ka­to­li­ka­mi, więc my­śla­łam o chrzcie ze wzglę­du na nich. Ksiądz nawet pytał, czy mała była ochrzczo­na, ale moja mama po­wie­dzia­ła mu że nie, i nie wnika w nasze spra­wy. Musa jako mu­zuł­ma­nin chrztu rzecz jasna nie chce, ja z kolei je­stem ewan­ge­licz­ką, co ozna­cza że dam Dili możliwość wy­bo­ru, gdy bę­dzie mogła de­cy­do­wać o sobie zu­peł­nie świa­do­mie. Z czy­stej ko­bie­cej cie­ka­wo­ści pod­py­tu­ję, jaki jest Musa jako oj­ciec. – Uwiel­bia córkę! Może wo­lał­by mieć syna, bo w Tur­cji to aku­rat ważne, ale nigdy tego nie powiedział – stwier­dza Asia. – Nawet kie­dyś sam przy­znał, że nie przy­pusz­czał, że bę­dzie córkę tak ko­chał, i że jego mi­łość ro­śnie wraz nią. Pytam czy myślą o ko­lej­nych dzie­ciach. – Śmie­je­my się, że bę­dzie­my pró­bo­wać aż do syna, ale kiedy zapyta­łam, co bę­dzie jak się tra­fią trzy dziew­czyn­ki, Musa na to tylko: – O jejku! Teraz już nawet w Tur­cji zmie­nia się nastawie­nie – współ­cze­śni mło­dzi nie chcą już wie­lo­dziet­nych ro­dzin; jedno, dwój­ka dzie­ci w zu­peł­no­ści wy­star­czy, tym bar­dziej, że ich wy­cho­wa­nie jed­nak kosz­tu­je. W tym mo­men­cie do na­mio­tu wpada jak zwy­kle uśmiech­nię­ty Musa. – Asia, Dili – idzie­my na spa­cer! – pro­po­nu­je. Pa­trzę na nich jak cie­szą się sobą mając w tle ośnie­żo­ny Ara­rat, a z boku za­gro­dę pełną owiec. Wy­glą­da­ją ni­czym wzo­ro­wa ro­dzi­na. Taką są. Tak było latem, tak jest i teraz. Musa wciąż pra­cu­je w kebab barze, Asia szy­ku­je ofer­tę let­nich wy­praw. Dzwo­nię do nich w przeded­niu Dnia Ko­biet. – Kupię Asi pre­zent – zdra­dza Musa.

Autor: Monika Witkowska – http://www.monikawitkowska.pl/